Historia jednej choroby – cz.I

Odwiedziłam wczoraj w szpitalu koleżankę. Leży na wewnętrznym od poniedziałku. Wylądowała tam po skierowaniu przez panią doktor z onkologii specjalistkę od leczenia bólu. Byłam u niej (koleżanki – nie pani doktor) w domu dzień wcześniej. To, co zobaczyłam wprawiło mnie w wielkie przygnębienie. Leży słabiutka. Nogi spuchnięte potwornie – wyglądają jak nogi słonia które jakiś chirurg papruła przyszył przez pomyłkę do jej tułowia. Przy próbie zejścia z łóżka musiała każdą z nich zepchnąć z użyciem rąk na podłogę. Inny problem, to jak podnieść tułów żeby usiąść. Gdy z wielkim trudem usiadła, następny etap to stanąć na tych słoniowych nogach i zrobić krok do przodu. Udało się. Zaczęła się mozolna wędrówka po ścianach i meblach w stronę kuchni. Chciałam jej pomóc ale nie życzyła sobie bo ona musi być samodzielna. Z jednej strony rozumiem ją bo mieszka sama. Gdy zamknie drzwi za odwiedzającymi (rodziną czy znajomymi) musi sama o siebie zadbać. Zrobić sobie posiłek czy toaletę. To jej decyzja że chce być u siebie. Z drugiej jednak strony, w stanie w jakim ją zastałam zrozumiałam, że gdy zamknie za mną drzwi ona do tego łóżka może z powrotem nie dojść bo jej zabraknie sił. Zaczęłam ją namawiać na pobyt w szpitalu. Przekonywałam że kilkudniowy pobyt dobrze jej zrobi. Może zaradzą tej opuchliźnie, przyjrzą się bliżej sercu (jest słabe) wzmocnią organizm. Tak energicznie oprotestowała mój pomysł że omal nie pokłóciłyśmy się. Na szczęście pani doktor miała skuteczniejsze argumenty. Już po trzech dniach pobytu widać że kobieta jest w lepszej formie i nawet przyznała mi rację że z tym szpitalem to nie był zły pomysł.

No dobra. Potrzymają ją jeszcze z tydzień i do domu. Co dalej. Jak nie zacznie być od zaraz radykalnie leczona jej stan zacznie się znów szybko pogarszać. Powinien zająć się nią natychmiast kardiolog, ale wiadomo że w Polsce kardiolodzy nie przyjmują od ręki. Chyba że prywatnie. Wiem, że się wybiera z wizytą prywatną do kardiologa po wyjściu ze szpitala. Oby jej pomógł, bo od tego zależy czy będzie mogła być leczona onkologicznie.

Mówi się, że czas to pieniądz. Dla niej czas – każdy dzień, godzina – to kwestia życia lub śmierci.