Miało nie być więcej o remoncie w trakcie, ale się nie da. Wiem. Jestem strasznie monotematyczna, ale nic na to nie poradzę. Od dziesięciu tygodni moje życie toczy się pod dyktando remontu. Słowo „remont” jest najczęściej wymienianym wyrazem w moim słowniku we wszystkich możliwych przypadkach. Co aktualnie robię – remont. O czym myślę w dzień i śnię w nocy – o remoncie. Czego mam po dziurki w nosie – remontu. I tak dalej i tak dalej. Sąsiedzi pytają kiedy to się skończy. Rodzina pyta kiedy parapetówka. Tkwię w tym syfie (przepraszam za dosadne słowo) już tak długo, że jak wchodzę do mojego wciąż skrajnie zabałaganionego, pokrytego grubą warstwą kurzu mieszkania to mam odruch wymiotny. Wiem, że nie jest to wina pana Adama, bo jestem na bieżąco i widzę jak pracuje, ale jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta, to odradzę powierzanie remontu generalnego zamieszkałego mieszkania jednej osobie. Chyba że ktoś jest masochistą. Ja nie jestem.
Pan Adam jak dobrze pójdzie powinien swoją działkę skończyć w tym tygodniu (?). Kolej na stolarza. Pierwszy się na mnie wypiął. Trzy miesiące temu omówiłam z gościem sprawę zabudowy przedpokoju (szafy i pawlacze). Miał mi również poskładać mebelki do kuchni które leżały u niego w paczkach od miesiąca. Przypominałam się co tydzień i było ok. Na początku ub. tygodnia on mi mówi że rezygnuje i nie będzie tego robił. Myślałam że mnie coś trafi. Żeby było szybciej paczki z szafkami kuchennymi zabrałam do siebie i poskładałam sama. Nawet niezła zabawa. No i zaoszczędziłam kilkaset złotych. Zaczęłam szukać nowego wykonawcy mebli do przedpokoju. Jeden pan przyszedł, pooglądał moje projekty i obiecał odezwać się za kilka dni. Poczekałam tydzień. Nie odbierał telefonów ode mnie (ludzie są niepoważni), więc znów zaczęłam szukać kolejnego stolarza. Kolejny pan obejrzał, wysłuchał czego od niego oczekuję i poprosił o kilka dni na zastanowienie się. Z góry zastrzegł, że jeśli się zgodzi, to termin wykonania- listopad. Kurczę! Gdzie ja przez ten czas będę wieszać te wszystkie kurtki i płaszcze. Ciekawe czy zdążę się urządzić na Boże Narodzenie? Zauważyłam jedną ciekawą rzecz. Mianowicie panów stolarzy bardzo płoszy słowo „kalkulacja”. Każdemu z nich przedstawiłam w miarę dokładne rysunki mebli które chcę mieć w przedpokoju i poprosiłam o wycenę (oczywiście przybliżoną) bo chcę z grubsza wiedzieć ile mnie to będzie kosztowało. I tu zaczynają się schody. Ponieważ projekt jest nietypowy, mam wrażenie że nie bardzo wiedzą jak go ugryźć. Umieją robić meble, ale z wyprzedzeniem policzyć ile na to pójdzie materiału i ile czasu im to zabierze to już gorzej. Ja naprawdę nie wymyśliłam Bóg wie czego, tylko wymiary są nietypowe. Cóż. Na dzień dzisiejszy pokładam nadzieję w ostatnim kandydacie i czekam kiedy się odezwie. A jak nie? Ostatni wariant to zamówić elementy i poskładać samej do kupy. Dałabym radę ale i bez tego będę miała co robić. Zanim ja to mieszkanie odkurzę, domyję i dopiorę to też trochę czasu minie. Mam przecież również inne obowiązki. Jestem już zmęczona. Chciałabym odpocząć. Tylko kiedy to nastąpi???
P.s. Obiecuję solennie, że więcej o remoncie nie będzie. Chyba że ochy i achy po kompletnym urządzeniu się.