A jednak mi żal

                  Tamtego roku lato było równie gorące jak tegoroczne. W niedzielne lipcowe popołudnie rodzinka zebrana przy stole po obfitym okolicznościowym obiedzie na cześć gospodyni deliberowała co robić dalej z tak dobrze rozpoczętym dniem. Kontynuować obżarstwo kosztem wątroby i stawów unieruchomionych na kilka godzin (poza żuchwą), czy wybrać się na spacer do pobliskiego lasu. Zdania były podzielone – panie chciały na spacer a panowie zdecydowanie preferowali wersję konsumpcyjną. Stanęło  na tym, że kto chce na spacer ten idzie podziwiać przyrodę a kto woli dalsze podziwianie talentów kulinarnych gospodyni ten zostaje.

                Wyłamał się tylko jeden pan – gospodarz. Stwierdził, że krótki spacer z psinką dobrze mu zrobi. Psince zresztą też. No i słusznie. Tak się złożyło że mała, kilkuletnia dziewczynka również zapragnęła pójść na spacer z pieskiem. Dziadek wziął pieska na smycz, dziewczynkę za rączkę i poszli. Nie było ich dość długo. Po powrocie mała oczywiście zaczęła nam zdawać szczegółową relację gdzie byli. Dowiedzieliśmy się że m.in. poszli do ogródka przy białym domku pod brzozami i dziadek postawił sobie piwo. „A tobie co postawił?” – zapytał ktoś z rodziny. „Mnie krzesełko” – odpowiedziało rezolutnie dziecko. Śmiechu było co niemiara.

                 Od tamtej pory minął szmat czasu. Dużo się zmieniło. Mała dziewczynka jest dzisiaj uroczą dwudziestoparoletnią kobietą. Odszedł do „lepszego świata” jej dziadek. Nie ma białego pieska. I zniknął z krajobrazu osiedla biały domek wraz z brzozami. To ostatnie stało się dwa tygodnie temu. Tego ranka obudził mnie jazgot pił mechanicznych. Gdy wyjrzałam przez okno, okazało się że robotnicy ścinają moje piękne ukochane brzozy. Potem przyszła kolej na domek. W ciągu trzech dni wszystko zniknęło. Oczyszczony wyrównany plac wyłożono betonowymi płytami i powstał w tym miejscu parking. Kolejny. Bo kurczą się na moim osiedlu tereny zielone. Każdego roku kolejne trawniki zostają okrojone wszerz oraz wzdłuż – za to przybywa betonowych placów na potrzeby zmotoryzowanych mieszkańców. Ja to rozumiem. Nie ma innego wyjścia. Od czasu gdy powstało to osiedle liczba samochodów wzrosła wielokrotnie a stare parkingi nie są z gumy. 

A jednak mi żal. Żal mi tych pięciu brzóz. To była taka piękna grupa. Codziennie przez te wszystkie lata o każdej porze dnia patrzyłam na nie z okien mojego mieszkania. Byłam świadkiem jak posadzono małe drzewka i jak z każdym rokiem stawały się coraz większe. Teraz to były dorodne duże drzewa o pięknych koronach. Kochałam ich białe pnie i zwisające, poruszane wiatrem wiotkie gałęzie oblepione drobnymi mieniącymi się w słońcu listkami. To już przeszłość. Już ich nie ma. Pozostały mi utrwalone na zdjęciach bo bardzo lubiłam je fotografować. 

 Tak było………                                                                               Tak jest…………